Wyniki konkursu poetyckiego
7 czerwca, 2013Zapraszamy na spacer!
14 czerwca, 2013Już sobotnią nocą, 25 maja mój mózg wytwarzał znaczne ilości adrenaliny na myśl o czekającej mnie pierwszej pielgrzymce. Znajomi życzyli wytrwałości, co poniektórzy współczuli, natomiast pogodynki przekazywały pesymistyczne informacje o zbliżającej się pogodzie… Jednakże wierzyłam w sprzyjającą pogodę i dużo się o nią modliłam (i nie tylko ja).
Gdy poszłam do spowiedzi, zaraz po spotkaniu się w kawiarni koła Caritas, na lodach (w rzeczywistości były to głównie kremówki), prosiłam też spowiednika o modlitwę za nas= pielgrzymów. Zapytałam też zawadiacko, czy ksiądz idzie, lecz on odparł, że jest za stary na takie pielgrzymki. Wyglądał na… 40 lat? Ale jak kto woli, każda wymówka jest dobra J. W każdym bądź razie byłam dumna z tego, że idę na pieszą pielgrzymkę. Już o 6:20 spotkaliśmy się pod Parafią Brata Alberta, ubraliśmy niebieskie, smerfastyczne koszulki i wciąż jeszcze w półśnie wyruszyliśmy na pieszą przygodę. Siostra Marzena zadowolona, wesoło śpiewając, zaczęła opowiadać kawały i zagrzewać wszystkich do wędrówki. Niektórzy szli na początku, niektórzy zaś na końcu. Ja zaliczałam się do tej drugiej grupy „szczęściarzy” i byłam co chwila strofowana przez kierowników ruchu i zachęcana do szybszego marszu i wyrównania rozmieszczenia. Zachęcaliśmy ludzi pędzących do domu ze świeżym pieczywem, aby do nas dołączyli, lecz szybko rezygnowali z zachęcenia, zapewne widząc nasze nieco za bardzo entuzjastyczne miny (zostaliśmy posądzeni o ADHD J ). Ksiądz Krzysztof, biegał tu i ówdzie, co chwila robiąc zdjęcia całej wycieczce. Nasz pierwszy postój był w Mogile, w pięknym, lecz niewielkim Kościółku i ku niezadowoleniu sprzątających parafianek, udaliśmy się czym prędzej do ubikacji. To tutaj spokojnie mogliśmy coś przegryźć, a także napić się dodających energii napojów, których mieliśmy pod dostatkiem. Naładowani dobrą energią, ruszyliśmy w dalszą podróż. Tymczasem sprytni lektorzy rozdawali rozkojarzonym pielgrzymom flagi i różne transparenty z wizerunkiem Jana Pawła II. Po kilku postojach, wszyscy mieli dosyć noszenia flag i transparentów i próbowali wyswobodzić się z nich poprzez przekazanie je innym, nieświadomym pielgrzymom. I tak w kółko J. W gorszej sytuacji byli Ci, którzy mieli nosić transparenty na prośbę księży… Ale i tak nic nie popsuło naszych humorów, a byliśmy w świetnych, gdyż pogoda znacznie bardziej dopisywała niż rok temu i była idealna- nie za ciepło, nie za zimno , a od czasu do czasu zza chmur wychodziło piękne słońce, zagrzewając nas do marszu.
Podczas pielgrzymki, księża opowiadali bardzo ciekawe historie, nauczali, jak być dobrym chrześcijaninem, a także zasypywali nas niezliczonymi ilościami sucharów (niektóre były nieocenzurowane). Przy następnym postoju mieliśmy możliwość rozgrzania się poprzez wypicie kawy lub herbaty i zjedzenia drożdżówek, a także zintegrowania się z pozostałymi uczestnikami. Wtedy też zrobiliśmy sobie kilka „słit fotek” całej pielgrzymki… Nawet nie chce wiedzieć, jak one wyszły, kiedy buzie mieliśmy wypchane kawałkami drożdżowego ciasta… W dalszej części pielgrzymki, ksiądz uświadomił nam, że gdy ktoś śpiewa do Boga, to jest to dwa razy silniejsze od modlitwy. Więc śpiewaliśmy i śpiewaliśmy, i śpiewaliśmy, i śpiewaliśmy, i śpiewaliśmy… Do dzisiaj większość pieśni odtwarza mi się w głowie dzień, w dzień . Ustaliliśmy też nasze hasło przewodnie, które śpiewaliśmy, a raczej krzyczeliśmy, w momentach wkroczenia na inny teren. „Gdy Brat Albert gna… Gdy on pomyka… Tak się bawi Brat Albert! Jazda Jazda, Brat Albert!”… Nazwaliśmy też pielgrzymkę -„Sabaton”. Na następnym postoju nakarmiono nas bigosem i ciastkami, natomiast s. Marzena zaopatrzyła się w cukierki dla wszystkich oraz makowiec, a także kawę, która wylądowała na czyjejś kurtce (do dzisiaj nie wiem, kogo). Ogółem, była bardzo miła atmosfera, mężczyzna siedzący niedaleko nas, non stop się uśmiechał i mrużył oczy… Kilka osób dla ostrożności, wsiadło do busa, który zawsze czekał na pielgrzymów. Możliwa była też przejażdżka karetką, ale to dla nielicznych. Wesoło machaliśmy do wszystkich mijających nas samochodów i ludzi, którzy zaabsorbowani, wychodzili z domu. Podczas niestrudzonego marszu, dowiedziałam się, że niektórzy księża o kolosalnym wzroście mają buty szyte na miarę J Ksiądz Krzysztof, pełen pasji, ukrywał się w zaroślach i z zaskoczenia robił nam zdjęcia. Mi udało się zrobić mu jedną fotkę, podczas gdy uświadamiał mi, że on sam nie posiada facebooka, więc „nie istnieje”. Nieco zmęczeni, po odmówieniu różańca, wreszcie ujrzeliśmy dawno oczekiwany znak, który rozbłysnął niczym zbawienie: „NIEGOWIĆ”. Przepełnieni euforią, rozlewaliśmy na siebie wszystko, co akurat mieliśmy w rękach i robiliśmy sobie zdjęcia przy zbawicielskim znaku. Dotarliśmy, cali i zdrowi do Kościółka w Niegowici!!!! Zapaliliśmy coś w rodzaju sztucznych ogni i udaliśmy się na gorące kiełbaski, a później na Mszę Świętą, którą nieliczni przespali. To tutaj też rozdawane były medale dla najstarszego uczestnika wycieczki (ok.70 lat) i najmłodszego (jeszcze w brzuchu- 3 miesiące). Mieliśmy okazję pomodlić się w Kościele, gdzie Jan Paweł II uwielbiał przebywać i modlił się bardzo często, i gdzie otrzymaliśmy pamiątkowe karteczki z wizerunkiem młodego Karola Wojtyły. Niektórzy wpisali się także do Księgi Wpisów Pielgrzymów(ja), która znajdywała się obok pamiątkowej płyty, zrobionej ku czci Jana Pawła II. Drogę powrotną przemierzyliśmy w ciągu 45 minut, busikiem, na spokojnie.
Reasumując, zabawne jest to, że szliśmy przez ponad 12 godzin, a jechaliśmy niecałe 45 minut J. Nie wiem, jak pozostali uczestniczy się czuli, lecz moja rodzina, po pielgrzymce była rześka i chętna do życia i co najlepsze- wcale nie bolały nas nogi, a wręcz garnęliśmy się do chodzenia !. Na pewno zaliczam tę wycieczkę do udanych i w przyszłym roku zamierzam wybrać się na następna III. Pieszą pielgrzymkę, gdyż ta upłynęła zdecydowanie za szybko i bez bólu. Co dziwne, ja poszłam z zakwasami i obtarciami, a z wycieczki przyszłam bez żadnych efektów ubocznych… Ogólnie, zapraszam wszystkich serdecznie na takie pielgrzymki! Na pewno za jakiś czas, kiedy będę gotowa, wybiorę się także na 3-dniową pielgrzymkę. Byleby z tą samą ekipą- a szczególnie s. Marzeną i kapłanami z zasobami sucharów J i oczywiście z pogodą!!
Aleksandra Bętkowska, IIA